Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przegrać w karty, czy tam darować znowu jakiemu innemu dobroczyńcy ludzkości?
Nienaski zaśmiał się w głos. Rzekł pogardliwie:
— Taka też to jest ta pańska krytyka i, doprawdy, zwietrzała prawda.
— Śmieje się pan, jak król. Jak król tych miejsc! Co za władza! Zechce pan pchnąć tłumy głodne i nędzne tutaj — pójdą tutaj, w te podziemia. Zechce je pan odepchnąć i odepchnięte muszą odejść. Wszystko za tę prawdę niezwietrzałą nigdy, za żywo twórcze, choć tak stare, złoto.
— Panu to nie w smak, bo chciałbyś sam tylko być królem tych ludzi. Ja usiłuję dać im własność skarbów, które przez wieki deptali, nie wiedząc, że depcą swoją potęgę. Pan dać im usiłujesz swe wyrazy, których nie rozumieją. Ja z nimi kopię węgiel w ziemi. Pan kopiesz w ich nędzy kruszec dla swej władzy i pychy.
— Dobroczyńca z pana! Tą oto białą rączką dajesz tłumom własność.
— Pan równie białą, jak moja, „rączką“ dajesz im znaki i sygnały swych wyobrażeń. Ta jest między nami różnica, że ja swe wierzenia mogę urzeczywistnić, a pan — nie. Dowiedź pan, że to, co mówiłeś niegdyś, może się urzeczywistnić. Wtedy tylko będziesz mi równy w uczynku.
— Bodajbyś pan w złej godzinie nie zażądał, abym tutaj właśnie urzeczywistnił moje wierzenia!
— Strachy na Lachy!
— Już pana nie straszą dawne „mrzonki“. To dobrze. Mocno pan stoisz na nogach.