Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

werżnęły, jak walce katowskiej maszyny. Któraż to godzina? Daleki gdzieś dźwięk...
Przed drzwi tej restauracyi zajeżdżały automobile. To z teatrów. Jedna za drugą bogato strojne pary wchodziły w te niepokaźne drzwi. Zapytał kogoś, — zapewne Boga:
— Mamże tam iść?
Głos odpowiedział w głębi, że — tak. Wszedł tedy wyniośle, rzucając na strony wzgardliwe spojrzenia. Pospolity bufet w pierwszej izbie, długa szyja, prowadząca do wielkiej sali, nabita z obu stron ucztującymi. Sala w głębi... Tłum lokajusów zagradzał wejście. Było to na rękę. Ginęło się w tłumie. Znalazł miejsce wolne, stolik w głębi egzotycznych krzewów.
Nie mógł nigdzie dostrzedz Xenii. Przed oczyma miał schody, prowadzące z tej sali na górę. Schody z pod spodu obite metalem i wskutek tego błyszczące, jak mosiężna piła.
Zakołysała mu się w oczach sala pełna trzeźwych jeszcze i pijanych już pań, obżartuchów, bogaczów, używających swego bogactwa, chamów we frakach. Słyszał w sobie głuchy ryk dzikiej rozpaczy i nie był pewien, czy ten głos nie wydrze się z jego gardzieli, ścisnął ją garścią. Dusił ją na siłę.
— Diner? — zapytał go uprzejmie starszy garson.
Nie mogąc mówić, Ryszard skinął głową. Po chwili uspokoił się. Dotknął łokcia tego garsona i rzekł:
— Weszły tutaj niedawno dwie kobiety, starsza i młodsza. Młodsza brunetka, bardzo ładna...
— Wszystkie damy na tej sali są bardzo ładne,