i tak bez końca. Za wszystko płacił Nienaski, twierdząc, że wydatki skrupulatnie notuje i odbierze swoje, gdy stary pan, uwolniony znowu, pocznie zarabiać pieniądze. Xenia była szczęśliwa, że tak postępuje sprawa jej ojca. Nie mogła się nadziękować Ryszardowi. Była dla niego dobra i we wszystkiem posłuszna, — lecz nudziła się ogromnie w tym pensyonacie. Mieszkali tam ludzie różni, lecz, jak mówiła, tak subtelni, że można było skonać z ziewania. Dwaj muzycy niemieccy, szwedzki lingwista, jakiś lekarz Rumun, na studyach w instytucie Charcot’a, panny, studentki z Sorbony, damy-kwoki z prowincji. Po obiedzie, wieczorami to towarzystwo z krańców świata zostawało w salonie pensyonatu. Grano na fortepianie i na skrzypcach. Nienaski był tam kilkakrotnie z Xenią w roli narzeczonego, — na co zresztą nikt nie zwracał uwagi. Do tej pory nic jej nie powiedział o spadku, a na pytania, skąd ma pieniądze, odpowiadał, że nieźle zarabia, że ma wspólnika, z którym wkrótce otworzy biuro budowlane — i tym podobne wymysły. Przyzwyczaiła się do opieki swego „monsieur’a“, czyli „gospodina“ — i była teraz zupełnie inna, choć niby buntowała się co powien czas, zgodnie ze swą „naturką“. Obydwoje kochali się aż do szału, a Ryszard nigdy nie zostawał dłużej, niż do dziesiątej w pokoju Xenii. Pewnego wieczora, przyszedłszy po obiedzie, zastał w saloniku pensyonatu muzykę. Dwaj Niemcy grali, jeden na skrzypcach, drugi na fortepianie fantazyę Bacha, cudne i głębokie dzieło, jedno z najpiękniejszych dzieł człowieczych. Zgromadzili się w banalnym saloniku
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/170
Wygląd