Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzierali się poprzez ruchomy tłum bulwarów. Na ulicy Xenia była inna, niż w domu. Po prostu inną stawała się kobietą. Co chwila, widać, przypominała sobie, że ma obok czujnego obserwatora, więc usiłowała być sobą, dobrą dziewczynką. Lecz, gdy przyszło mijać werandy kawiarni, gdy jej piękność zwracała na się oczy siedzących lowelasów, kobietołowców, miejskich nygusów, znawców i bywalców, — wbrew wszystkiemu — przybierała jakąś rolę. Szła inaczej, miotała spojrzenia, uśmiechała się w sposób zdradziecki. Ryszard drętwiał i za żywa przymierał z zazdrości. Blaski, ruch, gwar, łoskot pojazdów, spojrzenia, śmiechy, muzyka — zdawały się wprawiać ją w stan niezwalczonego odurzenia, półszaleństwa. Raz wraz przypominała sobie o smętnym towarzyszu i gwarzyła z nim po ludzku, lecz było to zewnętrzne i pozorne. Wewnątrz jej natury mknęła, leciała, burząc się i pieniąc, czarna rzeka podjudzenia. Błąkali się to tu, to tam. Tu przystanęli, ażeby popatrzeć na wystawę sklepu, oczywiście jubilerskiego, — tam oglądali witryny księgarskie, — admirowali składy wytworności wszelkiego rodzaju, bielizny i strojów damskich, futer i kostyumów kąpielowych, obuwia i śmiesznych figurynek z terrakoty... Po siódmej udali się do owej zacisznej włoskiej restauracyi. Xenia nie lubiła wina. Ledwie maczała w niem wargi. Nie znosiła również mięsa. Ledwie coś tam schrupała jednym zębem. Jadła natomiast wszelkie jarzyny, leguminy i słodycze. Nadewszystko włoskie spagetti z pomidorowym sosem. Te wchłaniała w ilości niewiarygodnej, aż do wytarcia chlebem ta-