Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

obywam się bez wszelkich już satysfakcyi, a szczególniej wyższego rzędu. Zresztą, przyznam się panu, iż mam umysł bardzo nieufny, niczemu i nikomu nie dający ślepej wiary, to też i satysfakcye wyższego rzędu pozostawiam osobom wyższym ode mnie o całe niebo łatwowierności.
— Szkoda, powtarzam. Ci łatwowierni mają tę pociechę, że gdy oszust zeskamotuje walory, albo apasz zechce wydrzeć życie, jeszcze coś zostaje...
Drgnęła, jak przypieczona gorącem żelazem, pytając:
— Apasz wydrze życie!... Jakim sposobem, gdzie, co?
— Mówię to tylko, że, posiadając miliony, należy przynajmniej mieć jakiś wybieg, jakieś tłómaczenie, jakieś słowo obrony przed sobą w razie, gdy apasz napadnie, żeby wydrzeć życie.
— Należy mieć drzwi dobrze zamknięte i dobrze nabity rewolwer. Pan mię straszy umyślnie.
— Tak jest. Czynię to w pewnym celu.
Przypatrywała mu się z głębi swych zmarszczek, z pod czuba rudej peruki. Zaśmiała się przeciągle i obrzydliwie. Dla nadania sobie odwagi przeciągnęła się lubieżnie, jak to zapewne ze skutkiem doraźnym czyniła pięćdziesiąt lat temu. Mówiła:
— Nie, panie! Majątek, który posiadam, będzie moim aż do końca. Mógłby go posiąść inny — o, napewno! — ale tylko w jednym wypadku.
— W jakimże to wypadku?
— Chyba tego łatwo jest domyśleć się...
— Doprawdy, nie jestem domyślny.