Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/146

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    — Jakto? Dla siebie?
    — Skoro pani baronowa ich się wyrzeka...
    — Wyrzeka, wyrzeka... Myślę nad tem... Badam to... Jestem kobietą!
    — A nie! Już zapóźno! Przepraszam uprzejmie, ale już zapóźno. Akcyi tych już nie oddam. Jutro je kupię!
    — Co? Pan mi chce zabrać moje akcye? Jakto?
    — Ponieważ pani chciała sprzedać, ja je kupiłem.
    Dama wwiercała się weń przenikającemi oczyma. Zapewne dla odwrócenia od tej sprawy jego uwagi, spytała:
    — Kiedy pogrzeb tego człowieka?
    — Człowieka, to znaczy pana Ogrodyńca?
    — Ależ pytam pana o to?
    — Pojutrze, pani.
    — Gdzie?
    — Na cmentarzu Montparnasse. Pani baronowa weźmie udział w tym obrzędzie?
    — Och, nigdy! Nie znoszę wszelkich pogrzebów. Mowy, kadzidła, cylindry, zapach.
    — Śmierć jest sprawą równie naturalną, jak ślub, albo chrzciny.
    — Łaskawy panie!
    — Ośmielam się twierdzić, że umieramy wszyscy i to bez żadnego wyjątku.
    — I cóż z tego za wniosek? Gdy umrzemy, wówczas będzie czas na żółte kwiaty i widok karawanu. Aż nadto czasu! Przepraszam jednak, pan jesteś może jakiś wierzący? — spytała po włosku.
    — W co?