Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Siedział zamyślony w oknie swego hotelu, czekając na zwykłe śniadanie. Po przeciwległej stronie ulicy, w jednem z mieszkań ktoś grał wesołe i śpiewne melodye Brahmsa. Tony te wpadały w ucho i czarowały myśli w sposób szczególnie władczy. Nienaski miał w sobie (w czuciu swem), jak gdyby dzieje ludzkie, dzieje plemion dalekich, nigdy nie widzianych. Węgierskie, czy rumuńskie równiny, pachnące od pszenicy dojrzałej, złote od kukurydzy i barwniste od maku... Pieśń miłosna wywija się z głębi ludzkich chat białych, oplecionych winem. Wyraz siły wiecznej rodu ludzkiego objawiał się w tej muzyce, dolatującej z oddali. Poprzez ten widok i za pośrednictwem muzyki Nienaski czuł Xenię. Przecież ona — jest to ta właśnie żywotwórcza muzyka — ona to jest pieśń miłosna. Jej dusza, jej wola, jej czyny, pasye, chcenia, rzucanie się głową w dół, na oślep, byleby zobaczyć dno — toć to jest ta muzyka. Widok niejasny siły plemion, ludów, pokoleń, które żyły i żyją, — których potęga i trwanie objawia się w szczęściu pieśni weselnej miłości. Oto teraz trzymał w ręku ten dziwaczny dokument, ten naiwny symbol, buławę swojej potęgi. Śmiał się w głos, śmiał się z oczyma pełnemi łez radości, że wyjdzie na jałowe ugory polskie pod Oświęcimiem, że je uderzy nowym kilofem i drągiem żelaznym, aż dadzą odzew i jękną pod razami. Patrzał przez łzy na tych, co idą z biednego polskiego kraju, których trzysta tysięcy nędza goni w Saksy, w dal, w świat, — żeby zamiatali i wynosili pański brud, żeby dźwigali nieudźwignione, na czego ruszenie z miejsca szkoda panom siły konia i osła,