Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

znowu się na dół odwaliła. Ręka, wysunięta z pod kołdry, poczęła drżeć i dawać jakieś znaki. Lekarz, schylony nad chorym, zwrócił się do Nienaskiego i rzekł po cichu:
— Mówi coś po polsku.
Ryszard nastawił ucho i słuchał:
— Tereny pod Royan sprzedaj zaraz... Niema już co! Gdyby Czarnca... Powinieneś pan mieć w ręku, po wypłaceniu legatów, około pięciu milionów. Pilnuj się! Precz z tkliwością!
I jeszcze coś zgoła niezrozumiałego:
— Więc widzisz, że i ja... po swojemu...
Potem zamilkł i popadł w śpiączkę. Lekarz podreptał do swego krzesła i wnet chrapał najbezczelniej. Lokaj Witold raz wraz zaglądał do sypialni z sąsiedniego pokoju, mierząc wszystko i wszystkich biegającem, chytrem wejrzeniem. W drugich drzwiach kiedy niekiedy uchylała się portyera, i młody sekretarz zapuszczał do tego pokoju badawcze wejrzenie. Nienaski siedział na fotelu, trzymając na kolanach złożoną kopertę z testamentem. Morzyła go twarda senność. Lecz i tę senność otrzeźwiało raz wraz świadome zastanowienie. Co to się stało? Co się dzieje? Jestże to sen, czy jawa? Prędko sunęły fakty, brzmiały w uchu słowa dopiero co zasłyszane, a zdumienie nie zmniejszało się, lecz raczej rosło.
Nastręczał się wciąż ten sam objaw świadomości ukrytej — myśl nadcielesna, — jak logicznie układają się sprawy człowieka, jak przedziwna w nich jest kara i nagroda. Miesiące męczarni, które stanowią, jak gdyby wojsko ćwiczące się w twardym, morderczym