Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Chciała coś mówić z głębokiem przekonaniem i z krasomówczym gestem wyciągnęła rękę. Pochwycił ją znowu. Porwał wszystką w ramiona. Odtrącała go i kryła usta przed pocałunkami. Uciekając z oczyma, odwracała głowę, żeby nie akceptować wzrokiem całusów w policzki, Ale oczy jej raz wraz błyskały i usta, jak pąk rozkwitłej róży, płonęły od śmiechu. Śliczna postać łamała się, chwiała i gięła.
— Więc nie lubi mię pani? Nie?
— Za to wszystko jeszcze lubić... takiego szakala...
Tulił ją coraz mocniej do serca. Szczęście obojga stało się zupełne. Radość zaćmiła rozum i zniweczyła wolę. Coś jej opowiadał urywanemi słowami o swych tęsknotach, o strasznych dniach, o przeklętych nocach w Paryżu, o wieczorach nad Sekwaną. Wszystko było jakieś literackie, pospolite, głupie, niemal śmieszne. Piekielna treść stała się czemś małem i znanem. Jednakże ona słuchała tych zwierzeń chciwie, łowiła szczegóły, zaglądała mu w oczy. Jej każde spojrzenie było dokonaniem. Na skutek ognia tych oczu, coraz bardziej tracił panowanie nad sobą. Stawała się coraz łagodniejsza, cichsza, słabsza, wylękniona i pełna wstydu. Dożył boskiej chwili, gdy jej ręce łagodnie i dobrotliwie osunęły się na jego ramiona, osaczyły szyję... Usta w zapomnieniu, z jękiem rozkoszy przywarły się do jego ust.
— Xenia! — szeptał ze śmiechem radości, odsuwając ją od siebie.
Podniosła głowę ciężką i uśmiechnięte jej usta o coś niezrozumiałego pytały. Zasłoniła oczy dłonią