Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/113

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    łem przecie żadnego dowodu, iż nie puściłbym pieniędzy, którebym niespodzianie zarobił, czy posiadł.
    — W mojem mniemaniu pan złożył pewne ważne dowody. Jednakże jeszcze nie wszystkie.
    — Nie złożyłem żadnych! To prawda. Ale ja także wiem coś o sobie. Zresztą, o czemże to mówimy? Na giełdzie, w sprawie Uj-Kahul nie zdobędę, zda się, milionów. Pojadę do Ameryki. Może tam.
    W tej chwili pomyślał, dlaczego to on właściwie chce jechać do Ameryki. Przymknął oczy, ażeby starzec nie dojrzał istotnego ich wyrazu.
    — Jabym panu nie radził jechać. Nie radziłbym nawet zawierać aliansów z Czarncą. Dlaczego nie zaczekać? A nuż i tutaj zdobędzie pan owo złoto upragnione.
    — Ciągnąć wciąż agendy afery Uj-Kahul...
    — I to nie jest do pogardzenia. Pozna pan przeszpiegi giełdy. Przecie pan jeszcze nie widział naprawdę ani jej skoków, an tygrysich przyczajeń, nie przeżył pan zwycięstw i nie przetrawiał w spokoju klęsk. To są rzeczy godne poznania. A fenomeny giełdy są nieraz nieobliczone...
    Nienaski usiadł na krześle i słuchał. Zegar szafkowy gdzieś w odległym pokoju melodyjnym głosem wydzwonił godzinę czwartą. Na ten dźwięk wszystko zatrzęsło się wewnątrz słuchacza.
    — Czwarta godzina... — powiedział do siebie.
    — Szały, porywy, obłędne podchwyty, rozpacz, tęsknota, żądza — wszystko skłębiło się i gnało w ciszy. Serce przymarło. sprowadzając na twarz bladość, iście śmiertelną.