Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Teraz, cóż z niej zostało, co zostało! Szkoda mi tej Xenii!
O, jakież słowo wyrazi kurcz, dławiący znagła serce — szpon jastrzębi żalu, który się wbija w gołębia miłości! Żeby go wyrwać ze siebie, musiał samemu sobie przyrzekać, że ją jeszcze będzie ratował. Za chwilę — ponura wściekłość niweczyła w nim to przyrzeczenie. I tak — bez końca. Pół-sen, pół-jawa. Widoki w dali, w dali. Straszliwe w swych skutkach przezieranie spraw ludzkich. Dotarcie wzrokiem do dna, gdzie leży sama jedna, głupia i dzika, zjuszona i ślepa z boleści — zemsta.
O jakiejś godzinie spadła nań zmora snu. Chrapał i łkał, duszony od widzeń. Było południe, gdy się ocknął. To, co był we śnie widział, gorsze ukazywało światy, niż życie, a jednak rzeczywistość, gdy sobie wszystko po ocknieniu przypomniał, gorsza była, niż ów sen. Wstał, szczodrze i długo zlewał głowę wodą, wycierał się cały mokrem prześcieradłem. Ubrał się i udał się do Czarncy. Zawiadomił go, że gotów jest jechać do Ameryki — choćby zaraz. Inżynier statecznie go powstrzymywał, radząc dorabiać się jeszcze tutaj grosiwa, ile się tylko da. Poszli razem na lunch do wykwintnej restauracyi na Avenue de l’Opera. Nienaski jadł rozmaite frykasy, lecz nie chciał brać do ust wina. Musiał być trzeźwym tego dnia. Nawet, gdy na trzeźwo z Czarncą rozmawiał, spostrzegał, że myśli podwójnie, jednocześnie w tych samych momentach czasu dwie wykonywa roboty duchowe. Tu i tam był obecny całem jestestwem. Około godziny trzeciej rozstał się z inżynierem i po-