Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/094

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    — Myśli pan — ciągnęła ze wzburzeniem — że nie wiem, co pan wyrabiał w tej mieścinie, w tej Posusze?
    — A co?
    — Myśli pan, że nie wiem — drwiła słowem, brzmieniem głosu i gestami.
    — Dobrze, ale skąd pani o tem wie?
    — Skąd wiem, to wiem!
    — Że też to te niewiasty nic nie mogą utaić!
    — Nie osiągnął pan w tym wypadku tryumfu, więc wszystko jedno.
    — Tak, w tym wypadku przepadłem z kretesem... — śmiał się do rozpuku.
    — Miałam być tutaj jedna z szeregu! Co mi pan mówił w Warszawie, co pan wypisywał, a co potem!
    — No, co potem?
    — Pisała mi o panu Saba, mówiła mi Lenta. Z początku nie wierzyłam, ale mię przekonała rzeczywistość...
    — Jaka rzeczywistość?
    — Potem panu powiem. Bo pan przecie będzie u mnie bywał? To nieprawda, że pan znowu gdzieś tam jedzie...
    — Prawda! — krzyknął jej prosto w oczy. — Właśnie, że prawda! Nie chcę już więcej męczarni, pękania oczu od wypatrywań w ulicach, po teatrach, knajpach, żeby zobaczyć, żeby raz spojrzeć!
    Coś jakby światłość własna, wewnętrzna — podobnie, jak zorza prześwietla noc — natchnieniem szczęścia rozjaśniło jej twarz. Cóż to za uśmiech okazał się na jej ustach — i jakąś piękność rozpostarł