Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nareszcie odpowiedź po tych wszystkich nocach!
— A gdzie wysiadł?
— Przed bramą ja wysiadłam, na ulicy Blanche 23, tam, gdzie mieszkam.
— I cóż potem?
— Nic. Pożegnał się ze mną i odjechał.
— Ale bywa u pani?
— Nie. Nigdy u mnie w mieszkaniu nie był. Ani jednego razu!
— Więc gdzież go pani widziała?
Zastanowiła się przez chwilę, nim wyrzekła, a raczej z tchórzostwa wytchnęła z głębi piersi:
— U niego.
— Ach! — jęknął, jak rażony strzeleniem pioruna. Skurczył się, skręcił w sobie i fizyczną siłą sztukami i sposoby ciała pokonywał niestrzymaną boleść duszy. W zdrętwieniu swem czuł, że ona dotknęła się jego ręki, że obie jej dłonie ściskają jego bezsilną dłoń, że ją ciągną ku sobie i, — o, dziwne, przedziwne zdumienie! — że ją okrywają żarliwymi pocałunkami. Oderwał tę rękę od jej ust i spojrzał w oczy całem, rozwartem na ściężaj piekłem męczarni, zamkniętem dotąd we wzroku. Była teraz cicha i pokorna. Bełkotała:
— Przecie panu wszystko powiem! Wszystko a wszystko!
— Nie! Prawdy — nie!
— Powiem!
— Ten pan, to jest niezależny człowiek, kawaler?
— Żonaty.
— Więc gdzież pani bywała u niego?