Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/076

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została skorygowana.

    — Kto? — spytał z drwiącym uśmiechem.
    — Pewien młody człowiek.
    — Tutaj? W Paryżu? Szpieguje mię młody człowiek?
    — Tutaj, w Paryżu!
    — Ten młody człowiek jest, oczywiście, cudzoziemcem?
    — Nie. To Francuz rodowity. Mówi najzupełniej po francusku. Ale to nietylko on sam pana śledzi.
    — A któż jeszcze?
    — Pewna młoda dama, Niemka.
    — Co u licha? Niemka! Jak wygląda?
    — Proszę, niech pan się zbliży do okna i ostrożnie popatrzy, to ją pan zaraz spostrzeże.
    Nienaski skwapliwie posunął się ku oknu i, schowany za firanką, oglądał ulicę. Hotelarka wskazała mu na rogu zaułka osobę młodą, biednie ubraną, w filcowej kapelusinie, zrudziałej i spłaszczonej z jakimś suchym kwiatkiem, który podobny był do węzła splątanego szpagatu, — w zielonym, syberynowym kabacie do pięt — i w kaloszach. Te kalosze dały Ryszardowi wiele do myślenia. To już pachniało bardzo odległym Wschodem.
    — Skądże pani wie, — zapytał, — że to jest Niemka?
    — Bo z nią rozmawiałam! Ledwo — ledwo może się po francusku wyjęzyczyć. A zresztą, gdym zapytała, czy jest Niemką w istocie, — potwierdziła. To chyba wystarcza.
    — Gdzie pani z nią rozmawiała?
    — U siebie, na dole, w loży.