Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/074

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została skorygowana.

    — Ja je mam. Będziemy kupowali razem. Ja dużo, pan mało?
    — Z małymi i pożyczonymi pieniędzmi cóż można zarobić?
    — Można zarobić napewno. Pożyczę panu niewiele, ale pożyczę.
    — Dziękuję. A dlaczego mnie pan wybrał na swego dłużnika?
    — Bo pan jesteś, przepraszam za otwartość, człowiekiem pewnym, najpewniejszym ze znanych mi ludzi, a nadto — sam jechać nie chcę.
    — Czemu?
    — Rozmiękłem w tym Paryżu. Zwlokłem się, jak dziadowski bicz. Żyję tu przecie, jak inni. Teraz-że siadaj na koń, czy na muła i tłucz się po dziewiczych lasach, wyrąbuj drogi w lianach; szukaj przejść w wertepach i górach! Pan jesteś człowiek zdrowy i tęgi. Jedzmy razem! We dwu damy sobie radę. Wyruszysz pan z niczem, a wrócisz bogaty.
    — Ile czasu mogłoby to potrwać?
    — Parę lat. Ja zobaczę te strony na oko, ocenię tereny, kupię, a pana zostawię, jako generalnego pełnomocnika.
    Nienaski śmiał się. Oto znowu miał tentacyę nagrody za swe cnotki tutejsze, niegdyś wypraktykowane. Mierziło go to i obrażało. Burzył się i chciał odtrącić propozycyę. Ale z drugiej strony — okazya, i jak wymarzona. Pojechać w obce strony, przebyć ocean, zanurzyć się w lasy, skały, stepy. Może słońce równika wypali, wiatr oceanu wygwiżdże i wyśwista z duszy piękno, którego nie można ze siebie wytępić.