Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

usprawiedliwiał się Ogrodyniec, szastając nogami po gazetach.
— In vino veritas! — rzekła decydująco poliglotka.
Zanim zjawił się „bizon“, niosąc na tacy butelkę Moët et Chandon, płaskie kieliszki i biszkopty, baronowa najwidoczniej rozmyślała nad powzięciem decyzyi. Gdy nalewał i stał pochylony nad jej kieliszkiem, rzekła w kierunku Ogrodyńca, po przez plecy lokajskie:
— W każdym razie nie więcej nad pięćdziesiąt!
— Pięćdziesiąt! — z udanem zdumieniem mówił stary giełdziarz.
— Ostatnie słowo!
— Skoro pani baronowa chce tracić... Gdy będziemy akcye Uj-Kahul sprzedawali po ośmset, dziewięćset, będę twardy! Nie dam ani jednej!
Powiedziawszy to, starzec począł wolno sączyć wino w czeluść workowatej gardzieli i zagryzać biszkoptem, rozsypując okruszyny na wszystkie strony. Dawał baronowej, która piła wielkimi haustami, dolewała do pełna i znowu piła, jakieś bardzo oględne znaki porozumienia. Ona wciąż zaprzeczała ruchem głowy. Nienaski nie chciał przeszkadzać tej wymianie sygnałów. Siedział ze spuszczonemi oczyma, z rękami splecionemi. Przez jego serce przewijało się najcichsze, najsekretniejsze westchnienie:
— Daj mi zmysł gronostaja, żeby tędy przejść czysto, żebym się nie zwalał, żebym był sobą, żebym zawsze był przy Tobie! O, Boże! Daj mi przeczucie, gdzie łotrostwo!