Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/058

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— I pan się rozumie na tym całym interesie, na tym podstępie, na tym Uj-Kahulu?
— Nie wiem, czy to jest podstęp, czy zwykła na giełdzie gra. Jedni tam chwytają pieniądze z rąk innych — to jest giełda, — mówił Ryszard.
— Jeżeli pani baronowa nie życzy sobie należeć do tego „podstępu“, w takim razie będziemy go prowadzić sami. Sądziłem, że leży to w interesie raczej pani, niż naszym, i dlatego przyszedłem w towarzystwie pana Nienaskiego.
— Nie powiedziałam jeszcze, czy chcę czy nie chcę. Pan ma zwyczaj chwytać za słowa.
— Na giełdzie wszystko jest „podstępem“. Musimy decydować się szybko. Właśnie jest godzina pierwsza. Sam czas.
Baronowa świdrowała obudwu sowiemi oczyma. Jakieś nieprzyjazne półuśmiechy przewijały się po jej wargach, odsłaniając szeregi białych, wstawionych zębów. Rzucała spojrzenia niemal pokorne, to znowu badawcze i sondujące. Uśmiechała się i marszczyła groźnie. Stary Ogrodyniec czekał w milczeniu, cierpliwie i z uszanowaniem. Od wewnętrznej, niewidzialnej emocyi okulary zjeżdżały niepostrzeżenie z garbu między oczyma w wyrwę nosa. Co pewien czas sapał, w sekrecie. Baronowa Halfsword wstała i nacisnęła krążek dzwonka.
We drzwiach ukazała się potężna postać lokaja. Syknęła:
— Podać wino!
— My musimy bardzo, bardzo śpieszyć... —