Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/046

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została skorygowana.

    dosyć nadreptał za życia. Niewiadomo, co jutro przyniesie. Chi lo sa...
    — Co do mnie, muszę być z tych, co żebrzą, bo, prawdziwie, trudno jest nie żebrać!
    — Samemu, samemu trzeba brać w ręce siłę, która pod nogami, na ziemi leży! Samemu! Gdybym ja miał pański wiek męski!
    — Niech pan nim zechce rozporządzać.
    — Hm... Rozporządzać... — uśmiechnął się stary pan podstępnie i z chytrością. Ten uśmiech długo stał na jego spękanych, czarnych wargach, gdy jeszcze raz powiedział do siebie:
    — Chi lo sa...
    — A więc proszę...
    — Jest tutaj teraz na porządku dziennym pewna sprawa, która człowiekowi śmiałemu może dać w ręce krocie. Widzi pan, a jakże tu brać już cokolwiek tak starczemi rękoma.
    Nienaski spojrzał na te dłonie i musiał w duchu przyznać, że były nietylko starcze, ale i bardzo brudne.
    — Sprawa jest tego gatunku... — mówił Ogrodyniec. — Trafiono w pewnem miejscu na Węgrzech, a właściwie w Siedmiogrodzie, na duże pokłady węgla. Miejsce to nazywa się Uj-Kahul. Przybiegli tutaj do Paryża Węgrzy, właściciele owych terenów, przeważnie ludzie bez grosza, jacyś spekulanci, karyerowicze, inżynierowie, ażeby utworzyć towarzystwo, zgromadzić kapitały i fundować tam wielkie kopalnie. Paru tutejszych kapitalistów zbadało rzecz dokładnie, jak to się w takich razach praktykuje. Posłani tam