Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/035

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Co do mnie, chciałbym tutaj. Jesteśmy sami. Przecie to tutaj jest ten tłusty połeć, z którego warto choć trochę omasty ukrajać do naszej jałowej strawy.
— Tutaj koniecznie? — mówił inżynier w zamyśleniu. — Panie łaskawy... My przedziwnie nie umiemy z niego korzystać. Magnaterya nie chce dać pieniędzy na przemysł. To prawda. Ale któraż to na świecie magnaterya tworzy gdzie przemysł? Przemysł wytwarzają przemysłowcy, wrogowie magnateryi, ludzie z miast, mieszczanie, burżuazya. Nie narzekajmy na naszą magnateryę! Jest to kasta ekskluzywna, dziwaczna, jakaś wyspa w morzu tego przedziwnego życia polskiego. Należałoby zużywać ją do innych celów, niż przemysł
— Do jakich?
— Czy pan kiedy widział salon zbogaconego milionera, Żyda warszawskiego, który wszystkiemi swemi siłami zależny jest od wrogich nam potęg? W takim salonie zobaczy pan najwyszukańsze objawy kultury polskiej, nowoczesnej sztuki naszej, zabytki naszej przeszłości, zbiory, pamiątki...
— Karabele, kontusze, buńczuki i czekany...
— Tak jest. Proszę pana... Czemu taki człowiek, dla którego my jesteśmy przecie niczem, zbiorem nędzarzy, stroi się w nasze pióra, czemu zbiera nasze — świeć im Panie! — karabele? On usiłuje dostać się za drzwi szczelnie przymknięte naszej arystokracyi. Niech mi pan wierzy, że ta arystokracya jest nietylko dzierżycielką pieniędzy. Ma ona nieodparty urok przez swe zamknięcie, milczącą dumę, eksklu-