Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/030

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łasem, po obrazach i drogocennych sprzętach. W rogu salonu stał marmurowy posąg, wizerunek nagiej dziewczyny. Biało-różowy, przezroczysty marmur uwydatniał w sposób plastyczny piękność napoły ukrytego, dziewiczego łona. Widok tego marmuru zmącił i zmieszał szyki duchowe i zepsuł na nic porządek siłą wytrzeźwionych myśli petenta. Zgryzota poczęła opadać znowu, jak ciemna noc, na przedmioty, pojęcia, impulsy. Stało się po dawnemu duszno i ohydnie. Wyjść, wymknąć się, uciec! Było już zapóźno. Na progu stanął tenże służący, skłonił się i uchylił drzwi do sąsiedniego gabinetu. Nienaski musiał iść po dywanie, jak po miękkiej trawie łąki. W owym gabinecie, zastawionym ciężkimi meblami, obwieszonym mnóstwem obrazów, rysunków i sztychów, przy ogromnem biurze, zajmującem środek pokoju, niby przy ołtarzu starej bazyliki, czekał inżynier Czarnca. Był to wysoki, pękaty mężczyzna, czarny, aż fiołkowy brunet, z włosami przystrzyżonymi przy skórze niemal w kwadrat Spiczasta broda, w trójkąt znowu przystrzyżona, obejmowała jego czerstwą i tęgą twarz, niby klamra z żelaza. Mięsiste, czerwone usta były czegoś nieprzyjemne. Na widok gościa te usta pokryły się niby uśmiechem, grymasem towarzyskim. Inżynier wyciągnął grubą prawicę ruchem zdecydowanie gościnnym, który jednak w gruncie rzeczy był odtrąceniem na dystans. Z udanym entuzyazmem zawołał:
— Kogo widzę? Lata, lata minęły! Gdzież to pan bujał? Co pan ze sobą poczynał?
Nie czekając odpowiedzi na tyle i tak natarczy-