Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że nie może „zdradzić“ kuzynki tak blizkiej, która wyraźnie sobie i wielekroć zastrzegła, iż nie chce spotykać się z nim w Paryżu. Pani Sabina dodała z ubolewaniem, iż ta dziwaczka Xenia dwa razy już specyalnie pisała do obudwu pań posuchowskich z gorącą prośbą o zatajenie jej adresu, choćby „pan Nienaski“ najbardziej się tego domagał.
A więc znowu z podwójną furyą — w kościołach, sklepach, parkach, teatrach, kawiarniach, w teatrzykach varietés, noctambul’ach, w nieskończonych i nieprzemierzonych ulicach, w ulicach wiekuiście pełnych po brzegi, przepchanych ludźmi, a pustych, jak rzymskie katakumby... Po południu, o zmierzchu, wieczorem, w nocy — szukał, wypatrywał, czekał. Oczy popadły w istny obłęd wzrokowy, serce biło wśród dymu modlitw. Nieraz zdarzyło się tym oczom i temu sercu przeżyć straszliwe złudzenie, pomyłkę, istotną fatamorganę. Ktoś w tłumie tego samego wzrostu i postawy... Identyczne ruchy na schodach muzeum Louvru... Włosy i część profilu w kawiarni „Lutetia“... Śmiech taki sam w cieniu kinematografu... Przebudzenie z tych złudzeń było gorsze, niż wszystko, niż samo odtrącenie. Spychało w dół, jak kolana siepaczów, natrząsało się z chichotem, jak wykonanie uchwały spiskujących szpiegów. Pewnego wieczora, na koncercie w kościele Sorbony wysłuchał Orfeo Glucka. Śpiewano w starej, włoskiej słownej transkrypcyi to dzeło hoffmanowskiego „Kawalera“. Głos altu rozlegał się w nawie kościoła, a po prawdzie gdzieindziej, w tem piekle bezbrzeżnem, gorszem, niż tamto, w tem kolisku żywych, bardziej