Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/024

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

więc słowo oddać jej nie może. Ta niedola, ta niemoc ducha była wytrwalszą, niż choroba fizyczna i dokuczliwszą, niż wyrzuty sumienia. Siadała u łoża, po którem tarzał się kadłub bezsilny, ze śmiechem drwiąc z łez. Drwiła zaś z łez grubym i tęgim dowcipem. Chodziła za rozszarpanym w sobie człowiekiem krok w krok, wszystkiemi drogami, — szpieg — który wszystką rozkosz miłości widział, podpatrzył, znał, spisał w swym protokóle, a teraz za każde jej radosne tchnienie szczodrze wymierzy zapłatę na podstawie nieubłaganego paragrafu. Przedziwne się wysunęło na pierwsze miejsce prawo odwetu: dokonanie klęski zbliżało wspomnienia. Wszystek ogrom szczęścia wyszedł na jaw i okazał się, jako skarb bez ceny, skarb, którego już niema wcale. Gdziekolwiek wzrok rzucił się po ulgę, dokądkolwiek posunęła się myśl, usiłująca zaczerpnąć zdrowia, zewsząd spadała furya zemsty, krzyk odwetu bez miłosierdzia, nieszczędzący cios kary. Przedmioty, zjawiska, kształty, myśli, przywidzenia, nawet przelotne sny — stały się teraz, jak organizmy, zatrute jednym jedynym jadem. Miały w swych głębiach, pod swojemi powierzchniami, jakgdyby miny i wybuchy wiekuistego wspomnienia. Klęska straty była wszędzie w tem mieście ogromnem, biegła rojowiskami ulic, — jak czarna mgła objęła place, — jak niewidzialna dla nikogo żałoba powiewała z gmachów. Zza wszystkich szyb spozierało nieogarnione dla słowa, niewypowiedzialne zjawisko „niema“, — ohydna próżnia, w której duch kona. Wszystkiemi drzwiami wchodziła wieść jedna, wręczająca zawsze jednaki wyrok. Spojrzenie stało się