Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stary radca wychylił się za nim z sieni i wołał na cały głos:
— Oddaj się w ręce sprawiedliwości, to ci radzę, jak ojciec...
Wprost z Wygwizdowa Borowicz cwałem pobiegł na ulicę »Biruty«. Gdy się do tych miejsc zbliżał, szedł, jak lunatyk. Tyle dni i nocy przepędził w tęsknocie za tym widokiem, tyle razy budził się z marzeń do rzeczywistej ich nieobecności, że gdy nareszcie dane mu było znaleźć się wśród tych zaułków, poczytywał je za gorączkowe widziadła. Życie swoim trybem toczące się w małych sklepikach, w jeszcze mniejszych warsztatach, w brudnych i ciasnych mieszkaniach, na ulicy i w sionkach — było mu drogie i czcigodne, jak święty kult, jako umiłowana świątynia samego bóstwa. Szedł noga za nogą i wolno wznosił oczy do szyb pierwszego piętra. O, gdyby ją mógł zobaczyć, gdyby tylko raz spojrzeć!...
Zdala już dostrzegł, że z okien wyjęte są żaglowe story i firanki, a większość tych okien poroztwierana tak jednostajnie, że z mieszkania wiała pustka. W głębi jednej z sal widać było podwójną drabinę z białego drzewa, zachlapaną olejnemi farbami. Dalej, na miejscu pięknych złocieni w białych wazonikach, stał garnek z niebieską ultramaryną i sterczący w nim gruby pędzel.
Serce Marcina zakłuła złośliwa boleść, ów, jak mówi Hamlet, »taki jedynie rodzaj przeczucia, jakiby zmieszał, być może, kobietę«. — Pragnąc znaleźć odrazu środek ratunku na to gniotące uczucie, Borowicz wszedł w bramę i spotkał tam starą i unurzaną w bru-