Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szelestu. Odsunąwszy ją ku środkowi uliczki, zaczął się cicho skradać pod osłoną stosów tarcic, tworzących tam istne budowle. Gdy już był naprzeciwko Majewskiego, przysiadł, zgarnął rękoma ogromną kupę gęstego i cuchnącego błota, urobił je na pigułę wielkości bochenka chleba i grzmotnął nią z całej siły w pedagoga, wędrującego wzdłuż gzymsu po tamtej stronie rowu. Majewski jęknął głucho i stanął w miejscu. Borowicz lepił już tymczasem drugą kulę, jeszcze bardziej wolną i natychmiast zrobił z niej właściwy użytek. »Profesor« widocznie stracił głowę, gdyż stał na miejscu bez ruchu i tylko głębokiemi stęknięciami świadczył o celności pocisków. Borowicz nie ustawał. Przysiadł na ziemi, chwytał całe bryły i prał z wściekłością. Czyniąc to, przez ściśnięte konwulsyjnie zęby szeptał do siebie.
— Masz, psie, masz, draniu! Masz — za teatr, masz za inspektorskie zebrania, masz za literaturę! Tyś mnie chciał do siebie podobnym... Masz, renegacie, masz, szpiegu, masz szpiegu!
W pewnej chwili Majewski przykucnął, pragnąc widocznie omylić wzrok napastnika. Borowicz dostrzegł ten manewr i podwoił szybkość bombardowania w sam cylinder.
— Myślisz, że cię nie widzę! — krzyknęł raptem Majewski po polsku, głosem jęczącym. — Zapłacisz ty mi za to!
Uczeń bił bez przerwy. Wówczas wychowawca podniósł się i co tchu ruszył w stronę kładki, szukając jej laską w ciemności. Wdzięczny elew posuwał się z nim równo, chichocąc i bijąc go błotem bez przerwy. Stanąwszy w okolicach byłej kładki, Majewski potarł