Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

winowajcy zmniejsza stopień kary. To też, kiedy inspektor dawał im pytania z kolei, odpowiadali prawie słowo w słowo to samo, co rzekł Borowicz. Walecki, mówiono, zapalił się niesłusznie, gdyż nauczyciel nie czytał nic zdrożnego. Mówił to samo, co stoi w kursie, tylko ilustrował rzecz odpowiedniemi przykładami. W całej klasie znalazł się jeden tylko »pomidorowiec«, niejaki Rutecki, który na zapytanie, czy zmawiał się z Waleckim, wbrew powszechnemu oczekiwaniu nauczycieli i kolegów, rzekł:
— Tak.
Tego ustawiono przy Waleckim, a po skończonem śledztwie wytransportowano z klasy. Gdy sztab profesorski znalazł się za drzwiami, wszyscy zerwali się z miejsc, zbili w gromadki i poczęli z krzykiem rozprawiać o fakcie dokonanym.
— Jeżeli to nie jest świństwo, — rzekł swym grubym głosem najstarszy w klasie kolega drugoroczny dla potężnego nosa zwany Pieprzojadem, — to niech mi zaraz Goldbaum daje byka w ucho...
— Ciekawym, co mogliśmy zrobić innego? — spytał Borowicz, przeczuwając, że to do niego piją. — Czemużeś kolega popełnił to samo »świństwo«?
— Dlaczego? Bagatela... Dlaczego? A bo ja wiem, dlaczego... Ale małego wyleją na dwór...
— Nie przypuszczam, a zresztą to trudno! — zapalił się Marcin. — Że jemu się zachciewa bronić »pomidorów«, to jeszcze nie racja, żebyśmy wszyscy mieli być wyrzuceni. Co do mnie, to utrzymuję stanowczo, że Kostriulew miał zupełną słuszność. W nauce historji chodzi o prawdę, o prawdę i jeszcze raz