Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak... — rzekł »Figa« chrapliwym basem, który co moment przelewał się w dyskant, — w imieniu całej klasy... My chodzimy do spowiedzi, wyznajemy naszą religję... A zresztą ja nic nie chcę... Niech on przeczyta panu dyrektorowi i wszystkim to, co my tu słyszeliśmy przed chwilą! Niech on to przeczyta. Ja nic... tylko niech on to przeczyta! Jeżeli panowie...
Głos mu się zarywał i jakoś dziwnie szczękał w nadmiernem wzburzeniu.
— Któż to — on? — spytał raptem inspektor.
— No on... ten nauczyciel, Kostriulew... — rzekł »Figa« wzgardliwie, nie odwracając nawet głowy w stronę historyka.
— Panowie słyszycie? — spytał tamten z pośpiechem.
Inspektor tymczasem wdrażał już formalne śledztwo. Zwrócony do klasy, pytał stanowczym głosem:
— Czy upoważniliście Waleckiego do zakładania protestu?
Uczniowie milczeli.
— Kto delegował Waleckiego? Winni, którzy się przyznają natychmiast, zmniejszą sobie karę o połowę. Później rada pedagogiczna będzie nieubłaganą.
Znowu odpowiedziano milczeniem. Żaden z kolegów nie naradzał się z Waleckim, a prawo koleżeństwa domagało się obrony współtowarzysza. Nikt nie wiedział, co począć. Wszyscy siedzieli w absolutnem ogłupieniu, ratowali się milczeniem i zupełną nieruchomością ciał, niby kupa chłopów, zaskoczona przez wypadki niepojęte. Inspektor był na to przygotowany i, jako praktyk w rzeczach badań, wnet zmienił metodę: