Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krzyknął na cały głos. — Tego niema w kursie, a zresztą jest to potwarz i nędzny fałsz! Nędzny fałsz! Ja w imieniu całej klasy...
Kostriulew mruknął coś pod nosem, zebrał na kupę co tchu swój rękopis, dzienniki, książkę Iłowajskiego i gwałtownym krokiem wyszedł z klasy. Walecki usiadł na swem miejscu, podparł głowę pięściami i został tak bez ruchu. W sali zaległa cisza. Nie słychać było żadnego szmeru, żadnego oddechu. Wtem Borowicz rzekł półgłosem, który wśród tej ciszy i wytężonego milczenia sprawił wrażenie krzyku:
— To ci ognisty katolik!
Walecki natychmiast podniósł głowę, odwrócił się, zmrużył oczy i szepnął przez ściśnięte zęby:
— Tak, ty... libertynie!
— »Pomidorowiec«... — odpowiedział mu Borowicz. On w imieniu całej klasy...
Zaledwie zdążył wymówić te słowa, gdy drzwi się z trzaskiem otwarły i wkroczył do klasy cały prawie sztab gimnazjalny. Dyrektor szybko zbliżył się do pierwszych ławek i zaczął krzyczeć, bijąc w nie pięściami:
— A to co? Bunt? Bunt? Bunt? Ja was nauczę! W tej chwili won cała klasa! Won! Myślicie, że ja się zawaham! Walecki! — krzyknął w istnej furji, — tutaj!
»Figa« stanowczym krokiem wyszedł na środek i stanął przed dyrektorem.
— Od ziemi nie odrósł, żak, ssipalec! — pienił się Kostriulew. — I to takie... przeciwko mnie... Protest... Ja dla dobra nauki, a ty, chłystku!...