Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkie były dobre. Gdyby wzamian za odrabianie korepetycyj z Władziem i Micią kazano mu sypiać w stajni, zgodziłby się na to. Nieraz jednak w czasie »dużej« pauzy, gdy wszyscy koledzy z klasy piątej kupowali u stróżki po pięć, ośm, dziesięć bułek, po cztery i sześć serdelków, a on siedział o suchej gębie i słuchał, jakie to marsze kiszki grać umieją, klął w myśli skąpe obiady, szczędzenie kartofli i kaszy. Wszystko to przecież wynagradzała mu owa izba własna. Stanowiła ona dla niego przyjemność tak wielką, że, siedząc tam nocami, czuł ją ciągle i zdawał sobie z tej uciechy sprawę. Stancyjka sąsiadowała ze spiżarnią i była zupełnie podminowana przez szczury. Ledwie Radek zgasił światło, wnet odzywały się szelesty, szmery, piski, chrupanie i ogromne zwierzaki spacerowały nietylko na dylach podłogi, ale także wzdłuż i na ukos szezlonga.
Za oknem, dolną ramą stojącem na poziomie dziedzińca, rósł dziki głóg, a wysoki jego badyl, uzbrojony w krzywe kolce, zaglądał do Radkowego mieszkania. Gdy Jędrek zbudził się pierwszy raz w nowej siedzibie, oczy jego padły na głóg samotny, jak na pobratymca od pól i od chałup. Przywidziało mu się, że tamten zagląda do niego i pozdrawia go w smutku. Odtąd biedny głóg był tak bliski Radkowi, jakby korzeniami tkwił w jego własnem sercu. Był to zresztą jedyny przyjaciel jego w Klerykowie.
Pierwsze miesiące upłynęły przybyszowi całkiem samotnie. Raz tylko w interesie zaszedł do dwu kolegów z klasy piątej, którzy mieszkali w pobliżu u krewnych. Byli to synowie rejenta z prowincji, człowieka