kucharka przyrządzała mięso na kotlety, gdy wtem drzwi się rozwarły i szlachcic, który zabrał był Radka na wózek, zawołał:
— No, filozofie, jak się tam wabisz..., kim!
Radek, niby automat, w swym tornistrze na plecach posunął się naprzód, przekroczył wysoki próg i stanął w komnacie, oświetlonej lampą wiszącą. Środek tego pokoju zajęty był przez duży stół, nakryty odrapaną tu i owdzie ceratą. Za nim, między dwoma oknami, mieściła się rozległa sofa, obok występowała na sam środek stancji wielka, czarna szafa. Na sofie siedziała pani widocznie bardzo małego wzrostu, gdyż głowę jej, ozdobioną wyniosłym zwojem przyprawionych warkoczy, ledwie było widać z za krawędzi stołu. Obok tej pani stał chłopiec lat zapewne dwunastu, z małemi ślepkami, twarzą podługowatą i jakoś niemile uśmiechniętą. Chłopiec ten bezustanku kołysał się na prawo i lewo, jak to czynią arabskie konie, które wieziono przez morze. Z za ramion chłopca i damy siedzącej wyglądała dziewczynka bardzo do tych dwojga podobna, lecz obdarzona wzrokiem bystrzejszym. Na rogu stołu, w świetle lampy, stał jegomość średniego wzrostu, łysy, marsowaty, z zadartemi do góry wąsami i potężnym orlim nosem. Protektor Jędrka, gdy ten wszedł i składał ukłon, rzekł głośno:
— To właśnie jest ów piątoklasista. Macie go we własnej osobie.
— Aha — rzekł pan z zadartemi wąsami, — aha!... Więc idziesz, kochanku, do szkół, do klasy piątej?
— Tak jest... — wykrztusił Radek.
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/213
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.