Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dowli, gdyż obadwaj z ojcem sypiali na dworze w czasie nocy jasnych, a pod pustą szopą w czas deszczowy. Ojciec i matka przypatrywali mu się z nieustającem ani na chwilę zdumieniem. Szczególniej ojciec dziwował mu się bez końca. Mało do niego mówił, a jeśli wyrzekł jakie słowo, to z wyrazem pytania w oczach, czy to aby godzi się powiedzieć. Młody Radek wstydził się i tatula i matki i swojej obecności w przeklętym Pajęczynie — niewiadomo przed kim. Umyślnie nosił grube szmaty chłopskie, chodził boso i wyręczał ojca w pracy folwarcznej, żeby tylko od nikogo z przejezdnych nie być poznanym. Był to jednakże wstyd połowiczny, kryjący w sobie żal głęboki, a gorzki, jak piołun.
Rodzice nie mogli mu na dalszą naukę dać nic więcej prócz paru osełek masła i kilku sztuk zgrzebnej bielizny. Naokół nikt dlań nic nie miał innego, prócz mniej lub więcej gryzącej ironji. Mimo to, a może nawet dlatego, energja Jędrka rosła i odwaga tężała. Wezwał na pomoc wspomnienie nauczyciela i z tym kapitałem zarzucił na plecy tornister, wyruszając w świat szeroki. Rodzice obydwoje płakali, odprowadzając go daleko, daleko za pola folwarczne. Nie wiedzieli, jakiem słowem przemówić na pożegnanie, zapewne ostatnie, co mu radzić, przed czem go ostrzegać. Patrzyli tylko w milczeniu, pragnąc zachować w źrenicach obraz jego postaci. I Jędrek milczał. Zostać w Pajęczynie Dolnym nie mógł za nic na świecie. Czuł, że niema tam dlań takiej nawet przestrzeni, żeby mógł na niej postawić dwie stopy, a jednak, idąc po twardej szosie i nie oglądając się poza siebie, płakał i on cichemi, chłopskiemi łzami.