Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zaledwie postawił kilka kroków, kiedy z pod nóg zerwał mu się bekas, magnął pierwszego koziołka, drugiego... Marcin porwał za strzelbę i wypalił. Bekas doznał widocznie tak wielkiego przestrachu, że wyrzekł się rodzinnej łąki i odleciał w powietrze na niezmierną wysokość.
W Marcinku tymczasem zawrzało. Ruszył jeszcze dalej, trzymając dubeltówkę na pogotowiu. Serce mu biło, jak rozkołysany dzwon, w piersiach tchu brakowało.
Skradał się cicho po trawie, bacząc pilnie na zamki swej broni. Rzeka w tych miejscach była dosyć szeroka. Nad jej przejrzystą, ruchomą głębią tańczyło mnóstwo błękitnych łątek, pod słońce widzieć się dawały prawie u samej powierzchni wodnej okonie z czerwonemi pręgami na stalowej łusce i białe, srebrne, tańczące płotki. Kiedy Marcinek spojrzał na jeden z bardziej oddalonych zakrętów, serce w nim zamarło.
Na samym środku płani wodnej widać było dwie duże kaczki. Myśliwiec rzucił się natychmiast w trawę i zaczął pełzać, wspierając się na lewej ręce, podczas gdy w prawej ostrożnie i starannie niósł fuzję.
Niestety! — o jakie cztery kroki od krzaczków rokiciny, które tam rosły na brzegu, dał się słyszeć plusk złowieszczy i melodyjne dzwonienie skrzydeł.
Łzy stanęły w oczach myśliwego, ale oschły natychmiast, gdy kaczki, zatoczywszy nad łąką szerokie koło, zniżyły lot i zapadły o kilkaset kroków dalej. Od tej chwili Marcinek stracony był dla dozoru najemników gawronkowskich. Kiedy pan Borowicz około godziny