Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Całe to rozległe podwórze było otoczone wysokiemi i grubemi murami, za któremi z jednej strony był park publiczny, z drugiej pusta uliczka, a z trzeciej ogrody księże.
Z parku i ogrodu wznosiły się i zwisały nad gimnazjalnym dziedzińcem stare drzewa kasztanowe, rodzące niezliczoną ilość owoców, kapitalnie nadających się do podbijania oczu i wywabiania na czaszkach guzów, wielkości indyczego jaja.
Przebiegła klasa trzecia prawie zawsze potrafiła zaraz po dzwonku owładnąć »Himalajami« i przeciągnąć na swą stronę jeden z oddziałów klasy drugiej, wskutek czego cały ogół pierwszaków, i wstępniaków, aczkolwiek osłonięty mężnemi piersiami oddziału klasy drugiej, wiernego sprawie tłumu, — zajmował pozycję nad wszelki wyraz niewygodną w szczerem polu, pod murem.
Już gdy pierwsze kasztany zaczynały przeraźliwie gwizdać, odbijać się od muru, dawać piekielne »kapry«, — wstępniactwo zazwyczaj podawało tył w sposób obrzydliwy, szeregi pierwszoklasistów przerzedzały się do takiego stopnia, że »Grecy« zaczynali wyłazić z za »Himalajów« i z furją nacierać.
Wtedy wywiązywała się rzetelna batalja. Ogłuszające »hura!« rozlegało się ze stron obu, kasztany cięły jak grad najsroższy, ranni zmiatali z głośnym bekiem wodzowie darli się w niebogłosy, zagrzewając do boju szeregowców, zwykle plecami do nieprzyjaciela zwróconych... Biada pomocnikowi gospodarzy klas, wysłanemu przez inspektora dla zażegnania awantury, któryby wtedy zbliżył się do placu boju! Zarówno z obozu