Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pod nosem mruczał, a uczeń rozwiązywał na tablicy zadanie algebraiczne. Ujrzawszy jakieś znaki i cyfry, których znaczenia wcale nie rozumiał, Marcinek ścierpł ze strachu i szepnął do matki ze łzami:
— Mama myśli, że ja zdam, kiedy ja tego wcale nie umiem!
— Ależ ciebie o to pytać nie będą... Widzisz przecie, że to uczeń z wyższej klasy odpowiada.
Swoją drogą Marcinek ze strachu nie ochłonął, a widok iksów i greków bardziej jeszcze powiększył ciężar, który malca, jak stos gruzu przyciskał.
Nareszcie wyszli z kancelarji ostatni nauczyciele i wówczas pewna grupa osób, do której przyłączyła się i pani Borowiczowa, wsunęła się do tego pokoju. Był on długi, ciemny, z jednem oknem, którego dolna rama znajdowała się na równi z brukiem podwórza. Siedział tam, tyłem do drzwi zwrócony, sekretarz szkoły.
Przybyli dosyć długo stali u drzwi, nie śmiejąc zaczepić sekretarza, pogrążonego w pracy. Nareszcie ktoś chrząknął. Urzędnik obejrzał się i spytał zebranych czego sobie życzą. Obywatel ziemski, który przywiózł do szkół dwu chłopców aż z drugiego końca sąsiedniej gubernji, wyłożył językiem z kiepska-rosyjskim prośbę o podanie jakiejś wskazówki co do dnia egzaminów.
— Nic panu nie mogę powiedzieć — odrzekł sekretarz — gdyż nic nie wiem. Wszystko zależy od nauczyciela, wykładającego w klasie wstępnej, p. Majewskiego, jeżeli o egzamina do wstępnej panu idzie. Przypuszczam, że w tym jeszcze tygodniu.