Sam pedagog przyniósł z miasteczka dziesięć butelek najlepszego warszawskiego piwa i jednę krajowego porteru, pudełko sardynek i cały stos bułek.
Pani Wiechowska upiekła na rożnie zająca i pieczeń wołową, niewymownie kruchą, które to przysmaki miały być podane dyrektorowi na zimno, rozumie się, wraz ze słoikami konfitur, marynowanych rydzyków, korniszonów i t. d. Całe to przyjęcie nauczycielowa zgotowała niemniej pilnie, jak on przysposabiał szkołę. Mogło się było wydawać, że tajemniczy dyrektor przyjeżdża po to, żeby z równą ścisłością zbadać i skontrolować smak zajęczego combra, jak postępy chłopaków wiejskich w »dukaniu«.
W przeddzień fatalnego dnia mieszkanie, kuchnia nauczycielska i izba szkolna były obrazem zupełnego popłochu. Wszyscy biegali z oczyma szeroko rozwartemi i spełniali najzwyklejsze czynności w niewymownem naprężaniu nerwów. W nocy prawie nikt nie spał, a od świtu znowu wybuchł w całym domu paroksyzm biegania, szeptania z zaschniętem gardłem i wytrzeszczonemi oczyma. Miał nadejść posłaniec od Pałyszewskiego, nauczyciela szkoły w Dębicach, (wsi o trzy mile odległej), u którego wizyta dyrektorska pierwej, niż w Owczarach, wypaść miała. Zanimby dyrektor przejechał trzy mile gościńcem, szybkobiegacz, zdążając wprost przez pola, miał wcześniej o jaką godzinę stanąć w szkole Wiechowskiego. Już od samego świtu nauczyciel wyglądał co moment oknem, przy którem zazwyczaj uczył się Marcinek. Pokój mieszkalny był uporządkowany, łóżka nakryte białemi kapami. W kąciku, za jednem z nich, stały butelki z piwem, w szafie
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/041
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.