Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mocy czynnej pana nauczyciela i zaczęto zasypywać i zaparzać herbatę w sposób wysoko ceremonjalny i obrzędowy.
Rodzice Marcinka spostrzegli, że jest to z pewnością pierwsza herbata w bieżącem półroczu szkolnem.
Mrok zwolna zalegał pokoik. Pan Borowicz przysunął swe krzesło do rogu kanapki, szczelnie wypełnionego przez panią Wiechowską, i półgłosem zaczął prowadzić z nią ostateczną umowę o »leguminy«, jakich miał dostarczyć wzamian za światło, udzielić się mające w tym domu jego synowi.
Marcinek stał teraz obok matki i słuchał, jak ojciec mówił:
— Kaszy, wie pani, to nie mogę, bo ani mój młynarz tego jak się patrzy nie zrobi, — a zresztą, wie pani... Wolę zato kazać zemleć na pytel pszenicy. Będziesz pani miała, czy na kluski, na łazanki, czy choćby też ciastko jakie upiec, żeby się przecie chłopczyna rozerwał. Grochu... ileżbyś pani chciała?...
Słowa te wnikały aż do głębi umysłu chłopca i sprawiały mu ból istotny. Teraz pojmował, że naprawdę w szkole zostaje. W tem brzmieniu mowy ojca, w naradach z nauczycielką czuł po raz pierwszy ton handlowy i nieodwołalną konieczność ulegania swemu losowi.
Chwilami owa boleść szerzyła się w małem jego ciele i przechodziła w chęć dzikiego oporu, wrzeszczenia, tupania nogami, szarpania sukien matki, to znowu w głuchą i osłabłą rozpacz. Pani Borowiczowa brała również udział w tem sporządzaniu niepisanego kontraktu, zanotowywała na-