Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— No?
— Musi sobie przecie miejsce znaleźć.
— To swoją drogą... — rzekł miękko Szyna.
— Zresztą zakochanym narzeczonym zawsze pilno, — mówił Wzorkiewicz głosem przyciszonym i tak jakoś, jak gdyby się wstydził tej sentencyi.
— Narzeczonym! Alboż to Kuba jest narzeczonym? Czyim?
— No tak... prawie... — rzekł prędko Ulewicz. — Panna Zabrocka zgodziła się wyjść za mnie, jeżeli będę miał odpowiednie utrzymanie.
— A — to tak jest... Nie wiedziałem o tem, — wycedził Szyna przez zęby. Spojrzał jednocześnie na Wzorkiewicza z dziwnym wyrazem ostrego szyderstwa, czy pogardy — i umilkł. Kuba spostrzegł to spojrzenie i wytłómaczył je sobie, jako nowy objaw niechęci Szyny. Rozmowa na ten temat ucięła się i zeszła na całkiem inne tory. W ciągu całego wieczora Szyna był małomówny i roztargniony. Zimno spoglądał zarówno na Kubę, jak i na Wzorkiewicza i zdawał się odpychać ich obudwu tem spojrzeniem. Kilkakrotnie wyraz jego twarzy mienił się od jakichś uczuć, czy wzruszeń. Za każdym razem Wzorkiewicz, zgadując widocznie kierunek myśli Walerego, rozpoczynał dyskurs o rzeczach postronnych. Tak zeszło do późnego wieczora. Nazajutrz wczesnym rankiem Kuba odjechał.
W polach stała lekka i przejrzysta mgiełka, która ginie dopiero w południe. O wczesnym poranku ciągnął się równinami chłód surowy, wypędzając z łodyg zieloność i warząc ostatnie listki. Po obudwu stronach gościńca wynurzały się z pod mgieł rozorane role