Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

warunki, jakie się żywnie podobało, wiedzieli bowiem i widzieli wszyscy, jak Kuba jest zakochany. Terenia sama radziła, żeby jechał jak najprędzej do Warszawy, — więc pojechał, nie odwiedziwszy nawet ciotki Karoliny, która go listem swoim do tamtych okolic wezwała. Zdawało mu się, gdy w połowie września z Radostowa wyjeżdżał, że uda się wprost aż do tej Warszawy... Tymczasem ugrzązł już w Skakawkach i to na parę tygodni...
Przyczyną tej zwłoki był — przestrach! Sama myśl o powrocie, samo przypomnienie nazw ulic i pewnych placów uczyły go takiego moresu, wstrząsały takiem obrzydzeniem, jak gdyby mu zadawano gwałt osiedlenia się na stałe w trupiarni. Ileż to przeżył w tych Skakawkach fałszywych wybuchów zgniłej odwagi, sztucznych stanów tęgości charakteru, zelektryzowań przez miłość i opłakanych złamań duszy! Udawał przed sobą częstokroć pozytywnego karyerowicza, który nie jedzie do Warszawy na chybił trafił, aby znowu doczekać się ruiny obudwu nogawic i wysiadywać w redakcyi Kuryera, imaginował się sobie w kształcie młodego narzeczonego, który przybywa do przeklętego miasta z gotowym planem, który udaje się do dwu, trzech potentatów i w przeciągu dwu, trzech dni ustala podstawę swego szczęścia. Na obmyślenie szczegółów tego planu zużywał całe noce, dnie i tygodnie. Wszystkie te rozmyślania były w gruncie rzeczy pretekstem do marzeń i odmienną formą jedynej treści jego bytu t. j. niezmiernego żalu i płaczu po ukochanej. Smutek ten był tak zupełną chorobą, jak nią jest zapalenie płuc, albo mózgu. Dzień w dzień Kuba błą-