Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Widzi pan tamten folwark z temi topolami, — mówiła p. Teresa do Kuby, wskazując mu ręką kierunek, — to są Mostowice, a tamto — Jabłonowa Góra, a to na szczycie — Ciepielówek...
Kuba nietylko nie był w stanie odróżnić Ciepielówka od Mostowic, ale nawet prawicy własnej od własnej lewicy. Patrzał zresztą nie tam wcale, gdzie mu rozkazywano. Co prawda panna Terenia pomagała mu do pospiesznego odwracania wzroku od Jabłonowej Góry. Wpatrywali się nawzajem w swe oczy i przyglądali ustom tak badawczo, jakby postanawiali w owej minucie na zawsze sobie zapamiętać ich kształt, kolor i najlżejsze drżenia. Kiedy dla samej przyzwoitości wypadało odwracać głowy, zaraz nękała ich obawa, że o tem wszystkiem zapomną i rozpoczynali badanie na nowo.
Jakób rzekł cicho:
— To pani była na balkonie od strony drogi pewnego wieczora z dziesięć dni temu, kiedy przejeżdżałem tam w dole z moim kuzynem?
Panna Terenia zatrzęsła się na te słowa i raptem pobladła. Oczy jej nakryły się powiekami, a usta powtarzały z niepojętą trwogą ten sam ciągle frazes:
— Pan mię widział, pan mię widział?...
— Przez krótką chwileczkę. Była pani oparta o poręcz. Widziałem tylko, że pani ma jasne włosy, bardzo jasne włosy. Nie widziałem wtedy oczu pani, ani ust, ani brwi, ani rzęs...
Panna Tugend siedziała na ławeczce, stojącej w cieniu dużego świerka i pogrążona była w głębokich na pozór marzeniach i zadumaniu. To zadumanie