czarne źdźbła i nagięte kłosy żyta, które zdawały się zaglądać mu do oczu i coś szeptać, kiwając się jednostajnie. Jadąc noga za nogą pod górę, słyszeli szelest zbóż dojrzałych cudownie melodyjny, podobny do jakichś nabożnych dźwięków.
Franek w tyle wózka wytrzeszczał oczy, usiłując nie spać, choć jego magierka chwiała się co minuta bezwładnie w najrozmaitsze strony. Znowu majaczeć poczęły jakieś domostwa i drzewa.
— A co to za wieś, ojcze? — zapytał Szyna człowieka w białej koszuli, przechodzącego w tym momencie obok wózka.
— Wrzeciona, panie...
— To traf — zawołał Walery. Wyobraź sobie, że jesteśmy u celu. Tu właśnie mieszka Wzorkiewicz. Wjechał na podwórze folwarku i skierował konie przed ganek obrośnięty dzikiem winem, gdzie się jeszcze świeciło.
— A kto tam? — zawołano od progu.
— Swoi! — rzekł Szyna. Panowie ze Skakawek.
— Przyjechali... — zawołał jakiś głos życzliwy.
Za chwilę Kuba znalazł się w objęciach osób, których nigdy w życiu nie widział, ściskał go przedewszystkiem szlachcic krępy, rozpęczniały w pasie, wąsaty i łysawy, z szyją tak grubą i głową tak niewielką, że cała kombinacya w sumie przypominała — wydrę. Następnie podstawiła mu upudrowany policzek młoda jeszcze dama z noskiem krótko przyciętym i uśmiechem bardzo kokieteryjnym.
Byli to właśnie pp. Wzorkiewiczowie, którzy pobrali się przed trzema laty i siedzieli dzierżawą na
Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/210
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.