Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Na serce ja oddawna chorowałem... wada serca. Teraz już nogi spuchły: lada dzień puchlina dojdzie i kopertnę. Lepiej!...
Zasypiał, rozmawiając; budził się znowu i wodził drzemiącemi oczy ma dokoła.
Miewał zresztą halucynacye. Co chwila zdawało mu się, że stuka i wchodzi do pokoju jakiś Boruch Eizenberg — kolektor.
— Wygrana... całe dwakroć! Dwadzieścia pięć tysięcy... na to! dwadzieścia tysięcy... na to! dziesięć na to... na książki dla chamów...
Otwierał na chwilę oczy szeroko i przypatrywał mi się:
— Mąż Jadwini... aha!... proszę mi do trumny włożyć tę książkę... sosnowa trumna z czterech desek, chłopska... W kacabai mię chować. Nic nie zrobiłem, przegrałem wszystko, podle umieram... w hańbie!...
I znowu opadała mu głowa na piersi.
Siedziałem przy nim, spełniając tę posługę w imię mojej Jadwigi.
Około północy podniósł się znowu, przyciągnął mię do siebie i, całując w czoło, szeptał:
— Tę twoję żonę, Jadwinię... to ja, nie gniewaj się, przebacz, kochałem, stary dureń, jak żak!... Ukochana była przez bogów... dlatego przedwcześnie zgasła och, Boże!
Słabo trzymająca się głowa jego opadła na poduszkę, otwierał usta jak ryba, łykając powietrze.
W kilka dni później szedłem za trumną starego doktora. Szła obok mnie gromadka chłopów w ogromnych, niewymownie cuchnących kożuchach.
Dnia tego miałem nieznośną migrenę...