Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wątpliwość budzi przestrach i tajemniczą trwogę, — dla nas myślicieli, stanowi przecie jedyną szczelinę, którędy wyjść stąd można. My nadto posiadamy niemal pewność, że stada ptaków podobnych do nas, lecieć będą tym samym szlakiem, a najcięższa podobno boleść traci połowę swej niszczącej siły o ile staje się cierpieniem gromadzkiem, nie mojem, ani czyjemś osobistem, ale naszem wspólnem, gromadzkiem. Wierz mi, All-de-Baranie, że istnieje w tej dolinie łez pewnego rodzaju kooperacja serc umęczonych, która...
W chwili, gdy Janek wygłasza ten monolog, zakładając nogi na poręcz łóżka w sposób prawdziwie oryginalny, — uchylają się drzwi i wchodzi na paluszkach pan.
Pan jest kawalerem bardzo wysmukłym, ma na cienkim nosku szare binokle, dokoła brudnego kołnierzyka obwiązane coś w rodzaju fantastycznie wystrzępionej i niezdatnej do użytku pończochy, wykwintny i subtelnie modny tużurek, jaki wobec oberwanych krótkich majtek i rozpłaszczonych, a tak długich jak sanice, kamaszków, zdaje się uniewinniać ze swej bezwłasnowolnej i przypadkowej obecności na grzbiecie wkraczającego. Stosunek tego tużurka do podziurawionego materyału, jaki otula piszczele dolnych kończyn młodzieńca — wzbudził w umyśle Janka przypuszczenie, że ma przed sobą psychologa, już wówczas, kiedy nieznajomy po raz pierwszy zjawił się w tym lokalu. Późniejsze, prawie codzienne konwersacye z panem potwierdziły domysł pierwotny. W rozmaitych porach dnia psycholog wkracza, rzuca się desperacko na krzesło i mówi płynnie swym drewnianym