Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Doktora już widzę wódka stargała do reszty! — odciąłem się z gniewem.
— Słyszane rzeczy? To maleństwo już się umie gniewać. Ktoś mi rozpowiadał, że on nietylko potrafi ubliżać, ale się nawet już kocha bez wzajemności, — nie wierzyłem, a to jednak najoczywistsza prawda. Piszesz do Izmaiłowej ballady, czy sonety?
— Ja piszę tylko satyry na głupców.
— Bardzo dobrze, moje dziecko. Tak postępowali najwięksi poeci. Jak tylko Beatryks poszła za pierwszego lepszego naczelnika straży ziemskiej i straciła swój czas, co właśnie ma miejsce w historyi twej miłości, — zaraz pisali satyry na głupców, z pychą wieszczom właściwą, siebie stawiając na pierwszem miejscu w tym szeregu...
— Jakąże to drogą doktór przyszedłeś do posiadania takich sekretów? — zapytałem, zdaje się, ze łzami w oczach.
— Sekretów? Toż szczęśliwy Izmaiłow przez tydzień latał z tą wiadomością po całem mieście, jak kot, gdy mu ogon wszczepić w patyk. Podobno naczelnika dywizyi drogą urzędową zawiadomił o pomyślnych skutkach zabiegów około powiększenia zastępów wielkiego rosyjskiego ludu, który, jak ci zapewne wiadomo, odrodzi i uszczęśliwi w niedalekiej przyszłości «zgniły zachód».
— I cóż ty na to, Romeo?
Nie odpowiedziałem ani słowa.
— Słuchaj, ty Zych — ciągnął dalej — u was wszystkie Julie takie łakome na odgniłe nosy moskiewskie? Jeżeli tak — to twoje sonety i elegie oceniam