Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzekłem wychodząc. Żałuję z całego serca, że w owej chwili nic nie wiedziałem o spacerach pana Brzeszczotowicza do granicy pruskiej... Byłbym mu przylepił takie słowo, że to — ha!
Trzeba było szukać noclegu w karczmie. Szynkarz tamtejszy pozwolił mi przespać się w stodole na świeżem sianie. Nazajutrz raniutko poszedłem w dalszą drogę ku Bugowi. Zawadzałem o wsie, prowadziłem rozmowy z brodatymi chłopami, o ile ze mną rozmawiać chcieli.
To tak wygląda ów «fakt dokonany!»...
Rzuciliśmy tę Ruś na pastwę czarnej reakcyi, nie mamy dla niej nietylko «ani jednej skałki», ale nawet ani jednego uczucia, a ona, sierota, złem słowem nas nie wspomina. Jedni z nas umieją tylko wzdychać na wspomnienie o tej sprawie, ale nie stworzą nic nad to, inni nie zdążyli jeszcze wyszukać w niemieckim kodeksie i przetłómaczyć na polskie paragrafu co do tych chamów. A ten paragraf napewno tam być musi... Ojcowie Jezuici gmerają kiedy niekiedy w tym interesie swymi niezawodnymi paznogciami... Tymczasem naiwny Podlasiak bawi się w Pratuliny, Szpaki, Kornice i całkiem o to nie dba, że jest tym najśmielszym, tym bohaterskim junakiem, co pierwszy zaczepia wspólnego wszystkim nieprzyjaciela i szlachetną swą piersią «zgniły» zachód zasłania...
Nareszcie w Ciepielu rządca pan Przewalca najął do robót moich żołnierzy na warunkach pożądanych. Spisałem z tym obywatelem półurzędową umowę, wypiłem kilka szklanek piwa, nagadałem się o europejskiej polityce i pod wieczór wyruszyłem w drogę z mocnem