Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bardziej nieznanych drogach i ścieżkach i wstępowałem do przeróżnych siedlisk szlacheckich. Nie mogę powiedzieć, aby to był kraj nadzwyczaj wesoły. Na piaszczystych zagonach rośnie rzadkie, płowe żytko, na sapowatych rozdrożach zielony owies — rychlik.
Między żytem a owsem bieli się tatarka i zielenią smugi pastwisk i łąk. Dokoła równy, suchy las wyciąga ramiona. A gdy się trafi gdzieniegdzie porządne pole za lasem, to możesz, wędrowny podoficerze, iść forsownym krokiem od południa do zmroku, nie spotykając po drodze ani wsi, ani człowieka, ani domowego zwierzęcia, ani nawet żandarma. Pole z jego lichem zbożem, przepaścisty piasek — «szczyrek» na drodze porżniętej kolejami, które plączą się i wiją w beznadziejnem poszukiwaniu twardszego dla kopyt końskich gruntu, niskie sosenki, jałowce, kamienie i dopiero na końcu horyzontu las siwy. Zarabiając się w «szczyrku» po kostki, prażąc na słońcu, marzy wędrujący podoficer, że za owym dalekim lasem napewno ujrzy ziemię obiecaną, płynącą latifundyami i pałacami. A tymczasem za «hajem zełeneńskim» znowu płaska, pusta i przestrona równina... Dla odmiany i rozweselenia masz tam «ogrody» szlachciców zagonowych, i gdzieś daleko w jakiejś dużej wsi — cerkiew moskiewską.
Dziwnie niesmaczne uczucia ogarniają przyzwoitego ateusza, który na te nędzne pola przypadkowo zabłądził. Któżby żałował zburzonych kościołów, któżby się nie cieszył z rozpędzenia na cztery wiatry wydrwigroszów w sutannach?
Szkoda jednak, że się to rozpędzenie odbiło tak