Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z ludźmi głupszymi i wstrętniejszymi od szympansów. Nieraz po pijanemu staczałem z nimi haniebne dysputy, uczestniczyłem w monstrualnie bezmyślnych skandalach. Nareszcie pewnego razu ogarnęło mnie śmiertelne znudzenie. Wysłano nas do zimowego obozu. Pamiętam tę noc, spędzoną w okrągłym namiocie płóciennym z otworem ze szczytu, tę noc bezsenną i dziwaczną. Leżałem pospołu z żołnierstwem w «gwiazdkę» nogami, albo głową zwrócony do ogniska, płonącego po środku namiotu. Kiedy głowę rozprażało ciepło ogniska — nogi kostniały z zimna. Wówczas zmieniało się pozycyę: nogi szły do ognia, a głowa na świeże powietrze.
Nikt z nas wtedy nie spał. Wszyscy paliliśmy papierosy i gwarzyli. Z początku bawił mnie ten cały dowcip, później opamiętał, wreszcie zaczął dręczyć. Ogarnęła mnie ze wszech stron ta ckliwa nuda, ta czczość, ta pustka wszerz i wzdłuż. Pojąłem wówczas, leżąc na śniegu, jak psina zanurzony w słomę, że całe moje dawne życie, moja górna młodość, spokój sumienia, odgrodzony od wszystkiego brudu ziemi nieprzebytą fosą uczciwości, że moje zamiary, plany i wyobrażenia — niby olbrzymi pociąg uciekły po za moje plecy i ginęły w oddaleniu. Musiałem przed sobą wyznać, że we mnie nie ma już materyału, miazgi, na człowieka takiego, jak Janek. I płakałem wtedy, jak pokutująca grzesznica.
Od owych nocnych marzeń datuje się epoka Weltschmerz’u. Stan ten nie słabnie, ale się wzmaga, «ciągnie się i szerzy», jak powiedział tamten stary poeta. Jest to takie uczucie, jakbym się z furyą dobijał pię-