Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/098

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

obchodzić nędzne słóweczka, ubogie w dowcip przezwiska, wymyślone w wesołych knajpeczkach przez ludzi regularnego apetytu, między siódmym a ósmym kubełkiem. Zapewne, że to jest sentymentalizm wysokiej próby, kiedy młodzian postanawia z furyą bersekiera: idę na odsiecz Jankowi! — a następnie, zdradziwszy tego Janka najbezwstydniej, opuściwszy pogrążonego w niedolę najgorszą, bo w zwątpienie o prawdziwości przenajświętszej prawdy, — chodzi koło płotów, układa dramat i na pierś plugawca usiłuje zarzucić płaszcz melancholika. To jest sentymentalizm! I cóż z tego, kiedy to jest zarazem i boleść. Pokazuje się, że oprócz mnie zawinił tu ktoś drugi i jeżeli tchórzostwo jest powodem mojej obecnej niedoli, to przyczyną jest zupełnie co innego. Wszakże pojechałem wtedy do Warszawy, a to był krok największy, bo trzeba było samego siebie ująć za kark żelazną prawicą...
Pamiętam, jak wyjeżdżaliśmy stąd z Rogowiczem. Konie były dobre, sanie szerokie, droga jak po stole. Gdyby Janek pokutował w Siedlcach, byłbym niewątpliwie przystąpił do rzeczy natychmiast po przyjeździe.
Pamiętam każdy zakręt drogi, każdy przedmiot nawijający się na oczy — dopóki jechaliśmy saniami.
Nie doświadczałem wtedy żadnych prawie uczuć, byłem skupiony w sobie, chociaż nie myślałem wcale o tem, po co jadę. Skoro przesiedliśmy do wagonu — wszystko się rozprysło. Zaczęła się robota nerwów. Było mi tak źle i duszno, że cały prawie czas stałem na platformie wagonu. Któżby zdołał opisać ból, jaki mi sprawiało szybkie uciekanie ziemi, widoków, wiosek,