Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

siateczka ozimin. Drzewa nad wodą, około cerkwi i kościoła wypiękniały i zmieniły się do niepoznania. Wierzby wyciągają nad wiosennemi wodami pękające, cienkie gałązki, stare wiązy, modrzewie i sosny cicho szumią, a niewysłowiona ich melodya unosi się nad tą ziemią. Ulegam złudzeniu, że to ku mnie zniża się z wysokości orszak pogrzebowy, śpiewając nad kimś zmarłym «Dies irae»... Ulegam złudzeniu, że drzewa oglądają się za mną, że młode trawy inaczej migocą, gdy nadchodzę, że woda głośniej pluszcze o nagie wyziębłe brzegi, gdy na nią patrzę zamyślony, że drogi gładkie, jak powierzchnia wody — wyciągają się na moje spotkanie jeszcze równiej, abym szedł po nich, dokąd oczy poniosą:

«Nie jest punkt geometrów długi, ni szeroki,
A jednak wszystkie tworzy linie i boki...
I szczęście jest nie w miejscu, tylko w sobie leży,
Cierpienie tylko wiecznie ciągnie się i szerzy»...

Jak ono wynosi wysoko, jak uczy, jak wszystko zrozumieć pozwala! Doznaję rozkoszy, dręcząc się i zaglądając z szyderstwem we własne sumienie, bo zdaje się, że wtedy zbliżam się znowu do Janka, a chociaż nigdy nie spotkam go już w przestrzeni świata, podobnie jak niemalstyczna, wiekuiście dążąc do prostej, nie zetknie się z nią nigdy, — to jednak sama ta tęsknota dążenia, samo beznadziejne omamienie — ulgę przynosi.
Bardzo być może, iż niezdrów jestem moralnie, że zapadłem chwilowo poprostu na Weltschmerz z radykalnym Katzenjammer’em, czy może, uczciwszy uszy, na romantyzm z mistycyzmem. Cóż mię wszakże mogą