Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/081

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

moje towarzystwo. Evoe Bacche! jak ona się wtedy uśmiechnęła... Stanęliśmy do mazura. Ująwszy rękę panny Maryi, zrozumiałem dokładnie znaczenie słów Rogowicza: — wiesz, ja tak się w niej zakochałem, że jakby ona, czego Boże broń... i t. d.
Jest to nie kobieta, nie panna, ale literalnie maszyna elektryczna Bunzena, notabene, maszyna, której przewodniki namiętnie i słodko ściskają cię za ręce. Byłem pewny, że nad jej ramionami unoszą się iskierki elektryczne i aby to szczególne zjawisko dokładniej obejrzeć, pochyliłem w pierwszym zawrocie mazura nieznacznie głowę. Chociaż prawie dotknąłem ustami szyi, nie dostrzegłem żadnych iskier. Złudzenie i nic więcej! Na tej boskiej szyi jest tylko szary mech, cieńszy niż jedwab, a wijący się jak wełna. Narzeczona pana Rogowicza nie zwróciła, zdawało mi się, wcale uwagi na ten epizod mazurowy. Dopiero w następnej figurze, gdy byliśmy przez kilka chwil odosobnieni w kącie pokoju, powiedziała, spuszczając oczy wstydliwie:
— Szczęście, że nikt nie zauważył...
— Czego? czego? panno Maryo!
— No, no!
Zapewne wino, wypite przy kolacyi, wybełkotało ze mnie takie paskudne słowa:
— Kto raz w życiu ma taką chwilę...
— Czy zechce pan udzielać mi jakichś tam lekcyj? — zapytała, patrząc na mnie z pod rzęs.
— Pod jednym warunkiem.
— A mianowicie?
— A mianowicie, że podczas lekcyj będzie pani zawsze miała na sobie tę suknię.