Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/054

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

«Tam na Sybirze druhowie za nas konają»...

Wypił wódkę, postawił kieliszek na ziemi i zaczął wymawiać bez potrzeby tak zwane mocne wyrazy rosyjskie... Twarz mu zzieleniała jeszcze bardziej, a w oczach tlił się coraz jaśniej pijacki entuzyazm.
— Widzisz — bełkotał — tak się przedstawiają moralne zwłoki narodowolca. Idź... nic nie rozumiesz... Śmierć idzie i ani jednego promyka nadziei... Podłość na podłości siedzi i łajdactwo pogania... Idź... czego patrzysz?
Wyszedłem bez pożegnania z sercem ściśniętem.
Mam przyjemność oświadczyć Ci, że zrobiłem znakomity wynalazek. Jaki to jest wynalazek, wyjaśni następująca przypowieść.
Cztery dni temu, w godzinie obiadu, skierowałem me kroki do restauracyi sióstr Kupferschmidt i zasiadłem na miejscu, w kącie dużej sali. Stołuje się tam dosyć znaczna liczba pisarzy i poborców z powiatu, poczty, biura akcyzy i t. d. Tego dnia dostrzegłem w znajomem gronie kogoś obcego. Był to młody kawaler ogromnego wzrostu, z wypomadowaną czupryną, bardzo uroczo rozdzieloną pośrodku w kształt dwu półkól globu, — z wyłupiastemi oczyma i wspaniałym apetytem. Miał na sobie korty w gatunku wyborowym, kamaszki najmodniejszego fasonu, mankiety i kołnierzyk białości nieposzlakowanej. Dobroduszna fizyognomia tego mocarza przypominała mi kogoś znajomego. Co dziwniejsza, że i ów wyperfumowany zjadacz rosołu obserwował mię bez przerwy. Kładł do paszczy wielkie kawały pieczeni, gryzł je, ruszając szczękami tak forsownie, jakby chciał pokazać sposób jedzenia,