Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/051

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Podniósł się i usiadł na posłaniu, parskając złym śmiechem.
— Powiada junkier Biezdonyszkin takie słowo: oto ostatnie trzydzieści kopiejek... Ej, Niemka! dawaj karafkę gorzkiej! Pytam ja tego młodzieńca, jakim on sposobem taki gruby grosz zdobywa. Oto jak zdobywam, — woła on z zapałem. Przyjdzie do starszej siostry, Olgi Anastazyewny, sztabskapitan Izmaiłow — ja jemu drzwi zastępuję i powiadam stanowczo: — dawaj, wasze błahorodje, rubel pięćdziesiąt na rękę, a nie, to — won, wasze błahorodje! A przyjdzie do młodszej siostry, Natalii Anastazyewny, podporucznik Płamienistow — ja go, sobakę, za halc: — dawaj całe dwa ruble!
— Plotki — rzekłem spluwając.
— Plotki? — zawołał Wiłkin i chwycił mnie za ramię. Otóż ja pana przekonam, pessymisto, że nie plotki! Zaraz ja tylko miesięczną pensyę otrzymam, dwa ruble asygnacyjne w garść biorę i idę do Olgi Anastazyewny. Dwa ruble asygnacyjne dla cerbera, a tam — choćby całą pensyę! A ty siedź i gryź swego Marksa, przeklęty wrogu ojczyzny!
Zmięszałem się bezprzykładnie i wstałem, aby wyjść coprędzej. Było mi duszno i dziwnie głupio. Doktor na przemiany kaszlał, albo chichotał. Gdy wyciągnąłem do niego rękę na pożegnanie, ścisnął ją mocno i zmusił mnie, abym znowu usiadł.
— Przyszedł młodzieniaszek — zaczął znowu mówić ze śmiechem — aby słowo powiedzieć, a drugie usłyszeć, aby przenajświętszą, pierwszą łzę młodości nad krzywdą i nędzą ludzką wypłakać na piersi braterskiej, a ja jego obuchem w ciemię! Nie mędrkuj,